Tailon
Szczur
Dołączył: 17 Lip 2006
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Bydgoszcz
|
Wysłany: Pon 15:27, 24 Lip 2006 Temat postu: Opowieść o tym jak Kel'Thuzad został nekromantą |
|
|
Temat zaciągnięty z działu Warcraft III...
poczułem chęć podzielenia sie z wami pewną histarią jaką przeczytalem na stronce o Warcrafcie Mam nadzieje że niepozwą mnie o naruszenie praw autorskich ale trudno opowieśc jest dość długa ale jak macie troszke czasu to przeczytajcie No więc dawno dawno temu...... Drugie skrzydło było wszystkim, czego Kel’Thuzad mógłby pragnąć. Magiczne artefakty, wyposażenie laboratoryjne i inne zaopatrzenie, które kpiło z jego starych laboratoriów. Wielkie komnaty mogące pomieścić istną armię asystentów. Nieumarłe bestie sprytnie zszyte z mieszaniny zwierząt i reanimowane, nawet kilka nieumarłych humanoidów złożonych z części ciał zebranych ludzi. Ludzkie części nie miały ran: w przeciwieństwie do nerubian, ludzie nie walczyli o swój los. Nekromanta musiał pozyskać ciała z lokalnego cmentarza. Mądre, by nie przykuć uwagi. Kirin Tor podjęłoby natychmiastowe działanie. Niestety trzecie skrzydło okazało się być mniej interesujące. Anub’arak pokazał mu zbrojownię i plac do trenowania walki. Potem władca kryp poprowadził go przez komnaty wypełnione setkami
– nie, tysiącami
– zapieczętowanych beczek i skrzynek transportowych. Po co w Naxxramas tak wiele zaopatrzenia? Piramida była przecież zabezpieczona małym prawdopodobieństwem oblężenia.
W końcu on i Anub’arak dotarli do ostatniego skrzydła. Ogromne grzyby rosły na terenie ogrodu i wydziały trujące opary, wywołujące u Kel’Thuzada mdłości. Ziemia pod każdym grzybem wydawała się niedobra, prawdopodobnie chora. Podchodząc bliżej na oględziny, nadepnął na coś, co mlasnęło: podobny do larwy stwór wielkości pięści.
Zadrżał i szybko ruszył dalej. Kolejna komnata zawierała kilka kociołków pełnych wrzącego, zielonkawego płynu. Ciekaw pomimo odrażającego odoru substancji, Kel’Thuzad zrobił krok naprzód, lecz masywny szpon nagle zablokował mu drogę.
- Pan chce, byś pozostał wśród żywych. Twój czas jeszcze nie nadszedł.
Oddech uwiązł mu w gardle.
– To by mnie zabiło?
- Wielu nie zechce służyć panu za życia. Ów płyn rozwiązuje ten problem. – W odpowiedzi na puste spojrzenie Kel’Thuzada, władca krypt rzekł:
- Chodź. Pokażę ci.
Anub’arak zaprowadził go do celi, która mieściła dwójkę więźniów. Wieśniacy, sądząc po ubraniach domowej roboty. Mężczyzna tulił do siebie kobietę; była upiornie blada i mokra od potu. Oboje żywi, choć kobieta była wyraźnie chora. Kel’Thuzad posłał władcy krypt niespokojne spojrzenie. Jej zdesperowane, szklane oczy dostrzegły Kel’Thuzada i pojaśniały.
– Litości, mój panie! Me ciało słabnie. Widziałam, co nastąpi potem. Jeden pocisk ognia, błagam was. Dajcie mi spocząć w pokoju.
Obawiała się zostania niewolnicą nekromanty. Według Anub’araka, nie miałaby wyboru. Kel’Thuzad odwrócił wzrok, czując mdłości. Tak czy inaczej, ona już długo nie pożyje. Wyrwała się z objęć mężczyzny i oparła o kraty celi.
– Miejcie żal! Jeśli nie pomożecie mnie, choć zabierzcie stąd mojego męża!
– I zapłakała żałośnie.
- Ciii, słońce. - mężczyzna wymamrotał za jej plecami. – Nie zostawię cię.
- Ucisz ją! – Kel’Thuzad szepnął gorliwie do Anub’araka.
- Hałas ci przeszkadza?
– Jednym błyskawicznym ruchem Anub’arak wystrzelił jeden szpon przez kraty i przebił serce kobiety. Potem władca krypt beznamiętnie strząsnął ciało na podłogę.
Jej mąż zawył z cierpienia. Nie czując już winy, Kel’Thuzad zaczął się odwracać, lecz zamarł, gdy ciało zaczęło drżeć i wyginać się na kamiennej posadzce. Mężczyzna sapnął z szoku i zamilkł. Skóra martwej kobiety poczęła zmieniać kolor: przechodząc w bladozieloną szarość. Stopniowo spazmy ustały i niepewnie się podniosła. Przekręciła głowę w jedną stronę i zadrżała, ujrzawszy męża.
– Straż, zabierzcie stąd tego mężczyznę.
– wychrypiała.
Strażnicy się nie poruszyli. Jęcząc, przejechała palcami przez skołtunione brązowe włosy, a Kel’Thuzad dobrze przyjrzał się jej twarzy. Tętnice ciemniały pod skórą, a jej oczy zdawały się dzikie, oszalałe. Jej mąż zapytał z powątpiewaniem:
- Kochana? Wszystko w porządku?
Gorzki śmiech wydobył się z jej gardła i przeobraził w warknięcie, gdy on zrobił niepewny krok w jej stronę.
– Nie podchodź bliżej.
Mężczyzna zignorował jej protest i podszedł do niej, lecz ona odepchnęła go z siła, która wysłała go w powietrze. Uderzył o kraty i ześliznął się, oszołomiony. Z daleka.
– jej mowa brzmiała coraz bardziej gardłowo.
– Skrzywdziłam.
– Objęła się ramionami i cofnęła, dopóki nie uderzyła o przeciwną ścianę celi.
– Skrzywdziłam, skrzywdziłam.
– jęczała, a coś zaczęło być nie tak w sposobie, w jaki to mówiła.
Nie rozumiejąc, Kel’Thuzad powoli się jej przyjrzał i szybko uniósł dłoń do dziury w jej piersi. Syknęła, jej usta wykrzywił grymas, i uniosła palce do ust. Lizała je. Ssała. Wtedy, w mgnieniu oka, skoczyła na swojego męża na oślep, odsłaniając zęby
-Mężczyzna wrzasnął, a na posadzkę celi wylała się krew. Kel’Thuzad wzdrygnął się. Zamknięcie oczu nie pomogło; wciąż słyszał niewymowne dźwięki. Rwanie, szarpanie. Żucie. Miękkie, nędzne pojękiwanie, którego bardzo się obawiał znaczyło, że nieumarła kobieta była do pewnego stopnia świadoma swoich działań, ale nie mogła się powstrzymać.
Obrzydzony i przerażony, teleportował się poza Naxxramas, zatoczył się kawałek i zwymiotował. Znajdując trochę czystego śniegu, nabierał go garściami i wściekle nacierał usta i twarz. Czuł, jakby już nigdy nie miał być czysty. W co on się wplątał?
Jedna po drugiej, jego rozrzucone myśli zaczęły układać się na miejsca. Nekromanta nie był zwykłym naukowcem, zainteresowanym studiowaniem szeroko potępionej dziedziny magii. Ani nie miał zamiaru poprzestać na ufortyfikowaniu domu przeciwko atakom. Produkował na masową skalę płyn zmieniający ludzi w zombi. Naxxramas miał także ogromny skład zapasów, broni, zbroi, plac treningowy... To nie były środki defensywne. To były przygotowania do wojny.
Nagły wiatr uderzył w niego nieziemskim wrzaskiem i grupa zimnych upiorów zmaterializowała mu się przed oczami. Czytał o nich lata temu we Fioletowej Cytadeli. Pobieżny opis ich lotnych, półprzezroczystych form nie wspominał nic o lodowatej złośliwości ich błyszczących oczu.
Jeden z upiorów przydryfował bliżej i zapytał:
- Wątpliwości? Jak widzisz, twoja mała sztuczka była na próżno. Nie możesz uciec od pana. Co chciałbyś osiągnąć? Dokąd byś poszedł? Co ważniejsze, kto by ci uwierzył?
Walka lub ucieczka: to byłby heroiczny wybór. Heroiczny, lecz bezsensowny. Jego śmierć niczemu by nie posłużyła. Zgadzając się na zostanie uczniem nekromanty, Kel’Thuzad zyskałby na czasie, by rozwinąć własne umiejętności. Z odpowiednią praktyką przewyższyłby nekromantę lub wziął go z zaskoczenia. Przytaknął upiorowi:
- Dobrze więc. Zabierzcie mnie do niego.
Upiory teleportowały go z powrotem do cytadeli i eskortowały w dół poprzez serię korytarzy, o których Kel’Thuzad wiedział, że nie będzie ich później pamiętał. W końcu, głęboko pod ziemią, on i upiory weszli do wielkiej jaskini, której wilgotny chłód przeszedł go do szpiku kości. Pośrodku jaskini stała kamienna iglica, swoją wysokością przyprawiająca o zawroty głowy. Pokryte płaszczem śniegu schody wiły się spiralą w górę iglicy.
On i upiory zaczęli wspinaczkę. Serce waliło mu z podniecenia i grozy. Gdy zdał sobie sprawę, że zwalnia kroku, natychmiast przyspieszał. Jednak jego stanowczość nie trwała długo. Czuł, jakby jakiś ciężar na niego naciskał. Ewidentnie długa podróż poprzez Northrend zmęczyła go bardziej, niż myślał. Daleko ponad nim, na szczycie iglicy, ledwo mógł dostrzec duży odłamek kryształu. Nietknięty przez śnieg, emitował blady niebieskawy blask. Nie było śladu nekromanty. Jeden z upiorów użył lodowatego podmuchu wiatru, by go przyspieszyć. Znów zwolnił tempo. Zirytowany, mocniej naciągnął płaszcz i zmusił się do dalszej wspinaczki, choć oddychał ciężko. Czas mijał, gdy podmuch deszczu ze śniegiem całkiem go rozbudził. Zatrzymał się w połowie schodów i oparł na lasce. Powietrze było cuchnące i duszące; dyszał już.
– Dajcie mi chwilę.
– wykrztusił.
Upiór za nim odrzekł: - My nie możemy odetchnąć. Dlaczego ty miałbyś?
Posępnie, Kel’Thuzad kontynuował wspinaczkę, przygarbiając ramiona w obliczu rosnącego wycieńczenia. Z trudem uniósł głowę i ujrzał, że zbliżają się do lśniącego kryształu. Z tej odległości wyglądał jak wyszczerbiony tron z mglistymi, ciemnymi kształtami w środku. To coś wydzielało ewidentną aurę złowrogości.
Upiory otarły się o niego i przestraszyły go tak, że głośno krzyknął. Echa tego dźwięku odbijały się głucho od ścian jaskini. Chwycił swój podszywany futrem płaszcz wilgotnymi, drżącymi dłońmi. Oddech trząsł się w jego gardle i poczuł nagłą potrzebę odwrócenia się i odbiegnięcia. – Gdzie jest pan? – zapytał, a jego głos brzmiał wysoko i drżał.
Żadnej odpowiedzi, jedynie deszcz biczującego go okrutnie gradu. Potknął się i odzyskał równowagę. Z każdym krokiem znajdujący się w górze tron wydawał się coraz bardziej przytłaczający, kazał mu zwiesić głowę, zginał mu kręgosłup. Ledwo mógł iść prosto. Niedługo potem upadł na ręce i kolana. Nekromanta przemówił wtedy bezpośrednio do Kel’Thuzada głosem, który nie był już nawet odrobinę miły. Niech to będzie twoją pierwszą lekcją. Nie darzę ciebie ani twoich ludzi żadną miłością. Wręcz przeciwnie, zamierzam zmieść ludzkość z powierzchni tej planety, i nie popełnij błędu: mam dość mocy, by to uczynić. Nieustępliwe upiory nie pozwoliły mu się zatrzymać. Ponad wszelkie upokorzenie, porzucił laskę i zaczął się czołgać. Wrogość nekromanty przyszpiliła go i wbiła głębiej w śnieg. Kel’Thuzad drżał i skomlał, i o bogowie, mylił się – głupio, kolosalnie mylił. To nie było zmęczenie. To był skrajny terror. Nigdy nie weźmiesz mnie z zaskoczenia, gdyż ja nie sypiam, i jak już zapewne zgadłeś, czytam w twych myślach równie łatwo, jak ty czytałbyś książkę. Ani nie możesz mieć nadziei na pokonanie mnie. Twój maluczki umysł nie jest w stanie poradzić sobie z mocami, którymi ja manipuluje jak chcę. Kel’Thuzad już dawno temu rozdarł szaty, a jego leginsy okazały się bezużyteczne wobec lodowatego kamienia i nierówno ociosanych schodów. Jego dłonie i kolana zostawiały za nim krwawe ślady, gdy walczył z ostatnia spiralą. Tron emitował przeszywający chłód i otaczała go mgła. Tron nie z kryształu, lecz z lodu.
Nieśmiertelność może być wielkim darem. Może też być agonią, jakiej jeszcze nie jesteś w stanie sobie wyobrazić. Sprzeciw mi się, a nauczę cię, czego dowiedziałem się o cierpieniu. Będziesz błagał o śmierć. Doczołgał się na odległość kilku stóp od tronu i nie mógł iść dalej, bezradnie przyszpilony przez przytłaczającą aurę nieludzkiej mocy i nienawiści tego czegoś. Niewidzialna siła przycisnęła bok jego twarzy do niewzruszonego kamienia.
– Proszę.
– Zauważył, ze szlocha.
– Proszę! – Dalsze słowa umknęły mu
W końcu nacisk ustał. Upiory oddryfowały, ale wiedział lepiej, niż wstać. W każdym razie wątpił, czy byłby w stanie. Jednakże jego oczy niechętnie szukały jego oprawcy.
Zestaw płytowej zbroi usadzony był wewnątrz tronu zamiast na nim. Kel’Thuzad mógł uznać tę zbroję za zwyczajnie czarną, lecz, ciężko mrugając, dostrzegł, że żadne światło nie odbijało się od jej powierzchni. Właściwie, im dłużej patrzył, tym bardziej zdawała się pochłaniać wszelkie światło, nadzieję i zdrowe zmysły.
Ozdobny, rzeźbiony kolcami hełm wyraźnie robił za koronę. Był wysadzany tylko jednym niebieskim klejnotem i, jak reszta zbroi, zdawał się pusty. W jednej rękawicy kształt ściskał masywny miecz o ostrzu rytym runami. Tu była moc. Tu była rozpacz.
Jako mój porucznik zdobędziesz wiedzę i magie przewyższającą twe najśmielsze sny. Lecz w zamian, żywy bądź umarły, będziesz mi służył do końca swych dni. Jeśli mnie zdradzisz, uczynię cię jednym z mych bezmyślnych, i wciąż będziesz mi służył.
Służba u tej bezcielesnej istoty
– tego Króla Lisza, jak Kel’Thuzad zaczął go nazywać
– z pewnością przyniosłaby mu wielką moc... i potępiła na wieczność. Ale ta wiedza przybyła o wiele za późno. Poza tym potępienie niewiele znaczyło bez perspektywy rzeczywistej śmierci. Jestem twój. Przysięgam.
– wychrypiał.
W odpowiedzi Król Lisz ukazał mu wizję Naxxramas. Małe postacie w czarnych szatach stały w szerokim kręgu na lodowcu. Ich ramiona, wyraźnie okryte czarną magią, unosiły się i opadały w rytmie monotonnej inkantacji, która umknęła zrozumieniu Kel’Thuzada. Wstrząsy poruszyły ziemią pod ich stopami, lecz oni nie przerwali.
Pójdziesz w świat i będziesz głosił o mej mocy. Będziesz moim ambasadorem wśród żywych i zbierzesz grupę myślących tak jak ty, by dalej wypełniać moje plany. Poprzez iluzję, perswazję, chorobę i broń utrwalisz moją pozycję w Azerocie.
Ku zdumieniu Kel’Thuzada lud drgnął i pękł, i czubek ziggurata przeszył zamarzniętą ziemię. Z gleby wyciągano budynek. Podczas gdy postacie w szatach podwoiły wysiłki, wielka piramida kontynuowała swe niemożliwe wynurzenie. Odłamki gleby i lodu zostały odrzucone na boki z siłą wybuchu. Wkrótce cała budowla wydostała się z objęć ziemi. Wolno lecz pewnie, Naxxramas uniósł się w powietrze. A to będzie twój okręt.
Post został pochwalony 0 razy
|
|